pieskimarleski@gmail.com

piątek, 5 września 2014

witaj szkoło!

I wszystko byłoby fantastycznie, tylko cisną mi się na usta różne pytania.
Jak długo jeszcze edukacja będzie się kojarzyła z męczarniami, które nie mają nic wspólnego z naturalnym wysiłkiem towarzyszącym zdobywaniu wiedzy?
Dlaczego uczeń w czasie lekcji nie może wyjść do toalety, żeby wytrzeć nos?
Dlaczego nauczyciel na pierwszej lekcji musi krzyczeć "na wszelki wypadek", bo uważa, że dzieci są niezdyscyplinowane i trzeba je wystraszyć?
Dlaczego przerwa trwa tylko pięć minut, w ciągu których dzieci pakują tornistry, przemieszczają się trzy piętra wyżej lub niżej, wchodzą do sali, następny dzwonek... nie mają czasu odwiedzić toalety, nie mówiąc o śniadaniu. Dziś Zofka mówiła, że była tak głodna, że nie myślała o tym co pani mówi, tylko o kanapkach, które ma w tornistrze (moje dziecko nie jest żarłokiem!).
Dlaczego tornister waży 5 kilogramów, a czasem więcej, przy całkowitej masie dziecięcej 30 kilogramów?
Dlaczego lekcje zaczynają się w porze, kiedy człowiek cały - oprócz części ciała - śpi?

Nie biadoliłam dziś nad Młodą, trochę chciałam jej ukazać jakieś uzasadnienie nauczycielskich krzyków (?) - "mamo, ta pani nie lubi dzieci!", pytałam dlaczego nie miała chusteczek - "miałam tylko mi się skończyły, mam okropny katar!", mądrzyłam się, że na przerwie trzeba się szybko zbierać, a w ogóle to za moich czasów też mieliśmy ten kłopot (a w jaskiniach jedli korzonki) - "mamo pani nam przedłużyła, jak mieliśmy to szybko zrobić?". Wagi tornistra nie próbuję tłumaczyć (zaczynam po prostu szukać dobrego ortopedy, bo sam basen raczej nie wystarczy), nie mówiąc o lekcjach "na śpiocha" - sama miałam ten problem i uważam setki godzin lekcyjnych za stracone (za moich czasów to jeszcze był wynalazek pt. lekcja o 7.10! to właściwie argument byłby...).

Nie jestem matką trzęsącą się nad dzieckiem, ale dziś zwyczajnie było mi jej żal. Po prostu współczułam Zośce, jak się współczuje koleżance, która ma wrednego męża i niewiele da się z tym zrobić, bo czasem jest miły, no i są dzieci. Zosia też ma wiele dobrych doświadczeń związanych ze szkołą, ma niesamowite szczęście do nauczycieli - poza kilkoma wyjątkami przez całe lata - trafia na pedagogów, którzy są mądrzy, lubią dzieci, mają coś do zaoferowania, są autorytetem, albo przyjacielem, albo jednym i drugim naraz :) Wciąż lubi swoją szkołę, tylko czy tak będzie dalej? Bo przecież sama nauka to wysiłek, praca, na dodatek nasza szkoła to dwie szkoły w jednym, więc jeszcze przedmioty muzyczne, orkiestra i chór i kwartet. Lekcje od 8 do 15.30? Cały etat. Plus te różne niedogodności, które - mam wrażenie - wynikają z niechęci do dzieci i zmęczenia pracą.
Ciekawe kiedy nadejdą takie czasy, gdy przestaniemy sobie nawzajem dokładać? Jeśli w czasach pokoju robimy wszystko, żeby dziesięciolatek był sterany życiem jak jego rodzic? Kiedy szkoła będzie naprawdę przyjazna? Kiedy nauczyciele w dziecku zobaczą człowieka, takiego jak on sam, tylko mniejszego i o wiele bardziej przestraszonego? Kiedy zaczną wykorzystywać swoją władzę nad dziećmi dla ich dobra i własnej satysfakcji a nie dla podporządkowania sobie?

Takie tam wieczorne pytania. Dziś Andrzej narzekał na służbę zdrowia. Teraz ja na szkolnictwo. Dwie branże totalnie niereformowalne. A szkoda. Pamiętam jaki zapał miały te dzieci w pierwszej klasie. Szkoła jest niezawodna jeśli chodzi o zniszczenie ludzkiego ducha. Jestem wściekła na to jak na nic innego. Chociaż wiem, że Zosi szkoła to i tak przyzwoita szkoła. I na szczęście ma kilku świetnych nauczycieli. I już wiem, że nie straci miłości do książek, wiem też, że zakochała się w matematyce. Czyli coś dla siebie ocali, a to najważniejsze.

Na dowód laurka, którą zrobiła dla swojej nauczycielki od najtrudniejszych dotąd przedmiotów, czyli kształcenia słuchu i rytmiki. Kto po szkole muzycznej, ten wie o czym mówię. Pani potrafiła utrzymać dyscyplinę i zdobyć serca dzieci. Wymagała, była konsekwentna, czasem sroga, ale i opiekuńcza. Nie krzyczała, a na lekcjach największe łobuziaki siedziały cicho. Potrafiła sama z siebie się śmiać.
Tekst, który Zosia napisała - pokazała mi gdy był gotowy. Nie ma w nim nic z poprawności politycznej, jest szczerą wypowiedzią dziecka, które wciąż wierzy w dorosłych.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz